Wróciliśmy z naszej pierwszej, zaplanowanej (wydawałoby się) w najdrobniejszych szczegółach wyprawy! Czy wszystko poszło zgodnie z tym właśnie planem...? Trzeba zacząć od początku.
Już pierwszy etap wyjazdu zmienił swój charakter. Mieliśmy jechać pociągiem ok. północy z czwartku na piątek a zdecydowaliśmy się wybrać nieco wcześniej - o 20:40 i jechać Polskim Busem, którego kilka wcześniej zarezerwowaliśmy (40,00 zł/os.) Zdecydował nie tyle aspekt ekonomiczny (pociąg ok. 60,00 zł/os.) co raczej potrzeba większego komfortu... Czas podróży praktycznie ten sam.
Nasz autobus - taki piękny...
Zanim dotarliśmy na PKS wydawało nam się, że wsiadając do autobusu będziemy mogli sobie wybierać miejsca i z pewnością sporo z nich pozostanie pustych ("Stary, kto o tej porze roku jeździ do Gdańska? No k..wa!"). Nic bardziej mylnego. Kiedy wsiedliśmy okazało się, że wolnych podwójnych miejsc jest razem sztuk 0! W tym momencie czarna wizja podróży w rozdzieleniu w towarzystwie przypadkowych osób jawiła się przed oczami. Na szczęście - znalazła się jednak para, która zajmowała 4 miejsca i która dla nas przesiadła się do siebie. Tym sposobem byliśmy uratowani.
Planowany czas dojazdu do Gdańska to 5:15 i praktycznie o tej godzinie byliśmy na miejscu zatrzymując się po drodze w Poznaniu i Bydgoszczy. Dopiero po drugim postoju postanowiliśmy się zdrzemnąć (wcześniej były ważniejsze czynności...). Czas snu - 3h (spanie jednym okiem).
Tuż po śniadaniu w McD wsiedliśmy w tramwaj nr 3 i obraliśmy kierunek Brzeźno, gdzie mieliśmy zaliczyć gdańskie molo. Tak też się stało :)
Na pierwszym planie widać pierwsze, pojedyncze promienie słońca :)
Na pierwszym planie widać pierwsze, pojedyncze promienie słońca :)
Jadąc z powrotem w okolice Dworca Głównego zdążyło się już rozjaśnić więc stamtąd pieszo skoczyliśmy na stare miasto.
Na zdjęciu od lewej: Kamil, Iron Man
Na zdjęciu od lewej: Kamil, Iron Man
Biorąc pod uwagę nieustające opady śniegu, w tym momencie palta i plecaki były już mokre. Trzeba było znaleźć miejsce, w którym można się zagrzać/osuszyć i zrobić poranną toaletę.
Po konsultacji z miejscowymi przechodniami wybraliśmy galerię handlową Madison, która jest otwierana o 9:00 czyli za kilkanaście minut. Akurat w tym czasie udało się dotrzeć.
Zdjęcie: Wikipedia - nie mamy swojego...
Biorąc pod uwagę wszystkie galerie, w jakich do tej pory udało się bywać, ta zdecydowanie bije wszystkie inne na głowę jeśli chodzi o sam projekt i wykonanie. Porównując naszą świdnicką - zazdrościmy mieszkańcom Gdańska. Zjedliśmy tutaj drugie śniadanie (a właściwie deser) popijając ciepłą herbatą.
Gdyby ktoś pytał - tak, to herbata
Po Madisonie wizyta na stadionie. To pojechali. Wysiedliśmy o jeden przystanek za daleko (dziękujemy Panu, który nas do tego namówił) i musieliśmy przejść kawał drogi żeby dojść (jak to powiedział ten sam Pan w tramwaju) do CEBULI.
PGE ARENA GDAŃSK
(Zdjęcie to perfidny i chamski fotomontaż)
Ze stadionu wróciliśmy po raz kolejny na Główny bo na lotnisko musieliśmy się dostać autobusem o numerze 210. Spóźniał się już kilkanaście minut ale mieliśmy sporo czasu więc nie było paniki. W końcu nadjechał. Na lotnisku byliśmy 35min później.
TUTAJ ZACZYNA SIĘ MROŻĄCA KREW W ŻYŁACH HISTORIA, KTÓRA ZAWIERA NIEWIARYGODNE TREŚCI. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!
To po kolei. Planowana godzina odlotu 14:15. Planowana godzina odprawy 13:45. Wchodząc na terminal było kilka minut przed 13:00 więc czas całkiem niezły mimo spóźnionego autobusu.
Czas okazał się jeszcze bardziej niezły kiedy na tablicy odlotów widniał napis DELAYED.
Lot do Malmo opóźniony i przełożony na 15:00! Niby 45min to żadna tragedia ale pojawił się jednak problem. Mieliśmy dolecieć o 15:15 a o 15:40 wsiąść do opłaconego dawno temu Neptunbusa.
Jeśli jednak dolecimy ok. 16:00 to nie zdążymy! Dzwonimy! Na szczęście Pan Bogusław Deoniziak (właściciel N-busa) wiedział o opóźnieniu i poinformował, że busy będą na nas czekać. Ulżyło!
Teraz pozostawało tylko czekać. Czekaliśmy do 14:30 i dołączyliśmy do kolejki w celu odprawy.
Pani zeskanowała nasze bilety na bramce i dalej podążaliśmy do kontroli. Całość trwała dość długo z powodu ilości osób - nasz lot nałożył się na inny, planowy o tej godzinie - a także z powodu dodatkowych spowolnień - pani z dzieckiem, która z końca kolejki przebijała się z niemowlakiem na jej początek lub pani, która miała na sobie więcej ubrań niż ma w szafie Donatella Versace i musiała je wszystkie zdejmować a potem zakładać. Przyszła kolej na nas, poszło szybko, nie pipkało. Teraz tylko schodami na górę, nasz GATE i lecimy...
ALBO I NIE!
Okazało się, że będąc przy bramce o 14:55 nie zastaliśmy już ani naszych współpasażerów ani tego, który wpuszcza ich do samolotu. DRAMAT! Zapytaliśmy przy bramce do innego samolotu czy jest szansa, żeby jeszcze wsiąść do naszego (jeszcze nie odleciał). Niestety odmowa i brak chęci (nie mieliśmy przy sobie podania i zdjęć). Tym oto sposobem nie polecieliśmy. Tu tylko jeden komentarz będzie odpowiedni...
Na zdjęciu od lewej: Krzysztof, Kamil
Padło pytanie - Co robimy? Pan, który wypuszczał nas ze strefy wolnocłowej stwierdził, że jeszcze nic straconego bo linie SAS lecą jeszcze tego wieczora bezpośrednio do Kopenhagi. No to biegiem do biura SASa - zamknięte! Wbijamy obok do biura LOTu - "Dlaczego w SASie nikogo nie ma?" - "Bo mają przerwę". Czekamy! Do 16:00! Lot o 18:30 więc jest czas! Przyszła wreszcie Pani, siadła za biurkiem i zapytała w czym może pomóc:
- Po ile bilet do Kopenhagi na 18:30?
- Została tylko klasa biznes, 2300zł! (mniej, więcej)
- Za dużo!
- Mamy też promocję dla spóźnionych na wcześniejszy lot, 600zł!
- Za dużo, dziękujemy!
Wbijamy do Rainbow Tours:
- Panie, potrzebujemy się dostać pilnie do Kopenhagi!
- Mam tu taką opcję, 504zł
(najlepsze jest to, że to ten sam lot o 18:30 SASem - stówkę taniej niż w SASie!!!)
- Za dużo! A promem z Gdańska?
- Nie wiem, u mnie nie ma promów...
- To chociaż numer na prom?
- Piszcie, XXX XXX XXX
Dzwonimy!
- Witamy w Stenaline
- Halo, czy można jeszcze dziś popłynąć z Gdańska do Kopenhagi lub Malmo?
- Nie, można popłynąć z Gdyni do Kalskrony
- Aaa, to dziekuję!
Poszliśmy jeszcze do biura LOTu ale tam również usłyszeliśmy kosmiczne ceny. Był możliwy jeszcze lot z przesiadką w Berlinie ale Pani nie mogła go sprzedać bo system podawał, że jest w trakcie boardingu. Szkopuł w tym, że miał odlecieć dopiero za kilka godzin :) Zaproponowano nam żebyśmy przeszli do drugiego budynku i spróbowali znaleźć jakieś połączenie promem zasięgając porady w informacji turystycznej. Skorzystaliśmy. W informacji była dobrze ogarnięta ekipa - dwie koleżanki, jeden kolega i zaczęli szukać czegoś co jeszcze może nas uratować. Mimo wspólnych starań i pomysłów niestety bezskutecznie. Decyzja zapadła. Jeśli nie możemy polecieć do Danii to tym bardziej nie możemy wrócić do domu. Zostajemy!
Tutaj wyprawa zmienia nazwę na WEEKENDOWY PODBÓJ TRÓJMIASTA!
Zatem, chcąc podbijać trójmiasto przez cały weekend trzeba było znaleźć miejsce do spania. Od ekipy z Informacji dostaliśmy kilka namiarów na nocleg. Podziękowaliśmy za pomoc i wyszliśmy na zewnątrz. Zadzwoniliśmy do trzech. Ceny jak na hostele szału nie robiły ale czasu na szukanie jak najtańszych nie było więc wybraliśmy jeden z tych, do których dzwoniliśmy - Dom Zachariasza Zappio. Akurat podjechał nasz autobus i znowu kierunek Główny. Z dworca pieszo jakieś 15min i wreszcie udało się trafić. Opłaciliśmy apartament za dwie nocki po dwie stówki na łeb. W końcu był czas żeby ogarnąć się po jakiejś dobie od wyjścia z domu. Udało się namierzyć na FB jedną z koleżanek z Informacji Turystycznej - Anetę Żanetę (Aneta, mamy nadzieję, że to czytasz, pozdrawiamy). Po wypiciu paru piwek w hostelu (trzeba było uspokoić nerwy) wylądowaliśmy w klubie Absinthe. Tam spotkaliśmy wspomnianą Anetę, która pokazała co się tam pije :)
Z organizatorką naszego weekendu :)
Potem wylądowaliśmy w klubie Parlament ale równie dobrze mogło nas tam nie być bo było daleko od FAJNIE. Po wyjściu z klubu (do tej pory nie udało się ustalić godziny) chyba przenieśliśmy się w czasie bo byliśmy w hostelu i była godzina 10:40 dnia następnego kiedy trzeba było wstać na śniadanie (a jest do 11:00). Po śniadaniu i kolejnej drzemce trzeba było się ogarnąć bo przecież w planach wizyta w Sopocie. Po wyjściu z hostelu o godzinie 15:00 kilka metrów dalej zahaczyliśmy knajpę Jacobsen co by wciągnąć jakieś flaki. Okazało się, że flaki są i to całkiem zajebiste. Po flakach wycieczka do bankomatu i jeszcze po drodze drugie danie w McD. Potem kolejka SKM do Sopotu (3,80zł w jedną stronę, kurs co pół godziny.) Dotarliśmy na miejsce i kierowaliśmy się w stronę słynnej ulicy Monte Cassino (z informacji uzyskanej od Anety - przez miejscowych zwanej złośliwie Monte Lansino).
Nie było tak pogodnie jak w Świdnicy więc trzeba było wstąpić na jakiegoś grzańca. Padło na świetny lokal - Błękitny Pudel i co się okazało, mają grzane piwko.
Za Kopenhagę :)
Jako że fajny klimat a i piwko wyśmienite ciężko było stamtąd wyjść. Musieliśmy jednak odwiedzić jeszcze najdłuższe molo nad Bałtykiem (511.5m - gdańskie 130m).
Była już w sumie późna godzina. Plany były takie, żeby wrócić do Gdańska, ogarnąć się i pojechać na disco z powrotem do Sopotu. W planach był klub Unique (bardzo dobre opinie na znalezionym w necie forum). Postanowiliśmy jednak zostać w Gdańsku bo zanim zjedlibyśmy kolację na mieście i ogarnęli całą resztę w Zappio to w klubie bylibyśmy trochę późno. Zorganizowaliśmy się więc w inny sposób i skoro Dania się nie udała to przynajmniej w zasięgu pozostawała Finlandia :)
Noc w hostelu skończyła się nad ranem a budzik ustawiony na 10:15. O 10:14 (nie dał pospać) zadzwonił właściciel Neptunbusa i pytał czy w końcu dolecieliśmy i czy wracamy do Malmo. Dogadaliśmy się, że wyjazd do Kopenhagi został siłą rzeczy przełożony na wiosnę i będziemy mogli wtedy wykorzystać nasze zakupione bilety. Po ogarnięciu pokoju i szybkim śniadaniu trzeba było oddać klucze i skoczyć na dworzec (który to już raz?).
Po drodze wyszło słońce, niestety pierwsze jakie zobaczyliśmy odkąd tam urzędowaliśmy a gdyby taka pogoda utrzymywała się przez cały weekend byłoby już w ogóle idealnie.
"PAMIĘCI POLAKÓW GDAŃSKICH, KTÓRZY ZGINĘLI ZA POLSKOŚĆ GDAŃSKA W NIEMIECKICH WIĘZIENIACH, OBOZACH KONCENTRACYJNYCH I INNYCH MIEJSCACH KAŹNI W LATACH 1939-1945"
Kupiliśmy bilety na pociąg o 12:43. Zanim nadjechał trzeba było zrobić pożegnalną fotkę.
Jeszcze tu wrócimy latem!
Poczekaliśmy chwilę i przyjechał nasz piękny postrach szyn. Po wejściu do wagonu udało się znaleźć pusty przedział i wydawało się, że będziemy mogli sobie wygodnie podróżować.
Wolny przedział - tyle wygrać :)
Okazało się, że to przedział dla matki z dzieckiem bo po chwili taka właśnie weszła i poinformowała nas o tym bardzo dla nas zaskakującym fakcie. Pozwoliła nam jednak zostać. Na kolejnych stacjach dosiadały się kolejne osoby aż w końcu wpadła do przedziału kolejna mama z córą przez co musieliśmy wyp... uścić się poza przedział i znaleźć nasze nominalne miejsca podane na bilecie. Po strasznych mękach w zapełnionym i przegrzanym przedziale dojechaliśmy do WRO przed 20:00.
Nie mając nic dojedzenia przez całe 7h jazdy trzeba było zjeść coś zanim jeszcze wrócimy do Świdnicy, w której byliśmy ok. 22:00 i w której zakończyliśmy naszą przygodę.
Jeszcze raz dziękujemy ekipie Informacji Turystycznej GOT Gdańsk za namówienie nas do pozostania w Gdańsku a w szczególności Anecie Żanecie, która będąc z nami w stałym kontakcie pomagała zorganizować nam czas w ten, jak się okazuje szalony weekend.
Dziękujemy również Edycie i Miłoszowi za to, że tak naprawdę dzięki nim wybraliśmy się do Kopenhagi (a ostatecznie do Gdańska) i za to, że również próbowali znaleźć nam inną możliwość dostania się do nich po tym jak nasz Wizzair poleciał bez nas..










